Wehikuł Wyobraźni - Boruń Krzysztof - Страница 78
- Предыдущая
- 78/85
- Следующая
— Nie chcę! Ja nie chcę wracać! — krzyknęła Utne zasłaniając oczy. — Zgasić ekran! Nie chcę na nią patrzeć!
Born chwycił ją za rękę.
— Co tobie?
— Precz! Ona jest ohydna, potworna. To jest planeta śmierci. O, teraz już mogę na nią patrzeć — oderwała dłonie od twarzy. — Ale wy zamknijcie oczy! Szybko! Co, nie możecie? Już was wciągnęła, gapicie się jak urzeczeni?! Zgasić ekran! Ona hipnotyzuje, przyciąga, kusi, stwarza z was szaleńców mamiąc mirażem lasów, mórz, słodkich owoców. A da wam tylko szybką śmierć! Starość i śmierć. Jak można porzucać nasz statek, na którym żyć będziemy siedem razy dłużej niż tam? Jak można porzucać sen letargu, który przedłuża życie w nieskończoność? Dotknijcie ciał, mięśni, spójrzcie na mnie! Czy starość zmieniła piersi i biodra? Ale ile właściwie mamy lat? Cóż dla nas znaczy wiek, upływ czasu? Od startu minęło trzydzieści tysiącleci na tym przeklętym globie. Nie istnieje tam nikt, kto by nas znał, pamiętał. Nie ma już przyjaciół i wrogów, po nich i ich potomkach pozostały tylko atomy…
— Istota naszego gatunku zawsze jest zdolna do przyjaźni i miłości, nie będziemy się czuć obco — powiedział Pierwszy. — Śmierć znajdzie nas w każdym sektorze nieba.
— Idioto! — krzyknęła. — Jak możesz wybierać życie tak krótkie i zgrzybiałość, gdy los ci podsuwa jeszcze prawie dwie setki lat istnienia i młodość do końca?! Każde dziesięć lat tam to przecież siedemdziesiąt lat życia w szybkości przy — świetlnej! Poprzyjcie mnie, Bom, Perim, Astrid, wy najmędrsi, biologowie, lekarze… Zmieńcie kurs. Izolujcie tego wariata, samobójcę!
Patrzyła błagalnie dookoła, gryząc wargi. Pierwszy znowu uciekł spojrzeniem poza statek.
— Chcę wreszcie zaczerpnąć w płuca prawdziwego powietrza, rozumiesz?! Chcę klęknąć nad strumieniem i pić czystą wodę płynącą z gór.
— Chcemy pić wodę, zobaczyć niebo — rozległy się głosy dookoła.
Do Utne podszedł lekarz i delikatnie położył rękę na jej ramieniu.
— Jesteś chora. To nic, tylko nerwy. Dam ci coś na uspokojenie.
Zakryła twarz i powoli poszła w stronę wyjścia. Przed drzwiami odwróciła się.
— Nienawidzę was. Jesteście na poziomie nisko zorganizowanej plazmy.
Wyszli. Nikt za nimi nie spojrzał. Na ekranie nastawni błyszczała coraz silniejszym blaskiem Błękitna Planeta.
* * *
— Coś z nią zrobił? — Pierwszy nie podniósł głowy znad pulpitu. Z uwagą obserwował ruchy zegarów i krzywe przebiegające ekrany.
— Uśpiłem, leży pod kloszem. Obudzi się po wylądowaniu.
— Inni nie zdradzają podobnych objawów?
— Nie.
— Dobrze. Idź do swojej pracy.
Pierwszy patrzył nadal na przesuwające się po ekranach linie. Jeszcze raz sprawdził wyniki. Powoli wstał z fotela i przeszedł do sterowni. Astronawigator Utril chodził nerwowo wzdłuż stołów. Na dużym ekranie widniała mapa dróg, wiodących przez przestrzeń przyplanetarną ku jej atmosferze i powierzchni.
— Nadal nie odpowiadają na sygnał wywoławczy — powiedział ze złością. — Tak, jakby zupełnie ogłuchli.
— Może już mają inny system odbioru — powiedział Pierwszy.
Utril żachnął się.
— Fale są falami, nikt tego nie zmieni. Zresztą główny kosmodrom ma urządzenia współpracujące z odpowiednią sekcją Wiecznej Pamięci. Nie tylko my wracamy, wrócą i ci z północnej czaszy nieba.
— Jeżeli wrócą — mruknął Pierwszy.
— Myślisz o tym, co mówiła Utne?
— Nie. Mogli nie mieć szczęścia. Czemu ci Utne przyszła na myśl?
Astronawigator zatrzymał się przy pulpicie.
— Tutaj żyjemy jednak dłużej — mruknął niechętnie. — Tylko czy to jest właściwe życie? Często zastanawiałem się, jak silnie związani jesteśmy z tą planetą. Ostatecznie wszędzie w Kosmosie pamiętaliśmy o niej. A mogliśmy się przecież zatrzymać na drugim satelicie Axilei i na Minoleksie. Mam wątpliwości, czy w istocie jacyś tam nasi przodkowie przybyli na Błękitną Planetę z gwiazd, czy nie jesteśmy jednak ewolucyjnym jej produktem.
— Tego nikt nie wie, ale po to pojechaliśmy w kierunku Plejad — powiedział Pierwszy. — A że się nam nie udało znaleźć żadnego śladu? Cóż, zwykły los poszukiwaczy. Może inni coś przywiozą? Zresztą, czy to takie ważne? Zebraliśmy olbrzymi materiał naukowy…
— …który nikomu się nie przyda — powiedział Utril. — Będzie stertą martwych wiadomości, zapisanych w Wiecznej Pamięci. Jeżeli żyć chcemy tylko na Błękitnej, jeżeli nie skolonizowaliśmy trwale nawet innych planet naszego układu, bo nikt na nich nie chciał się osiedlić na stałe, chęć poznania protuberancji któregoś tam obiektu jest jałowa i martwa.
— Zmieniłeś się — mruknął Pierwszy — Gdy startowaliśmy, miałeś zupełnie inne poglądy. Dobrze, że wracamy.
Chwilę milczał zadumany.
— Pomimo wszystko jest w nas ciekawość Kosmosu i jeśli tęsknimy do Błękitnej Planety będąc od niej w odległości setek lat światła, odwrotne uczucie będzie nas trapić, gdy już na mą wrócimy. Nas przecież zawsze pociągały gwiazdy, inaczej nie wyruszylibyśmy do nich.
— Czy mam jeszcze czekać? — zapytał Utril. Pierwszy spojrzał na ekran informacyjny. Jarząca się powierzchnia była pusta. Błękitna Planeta uparcie milczała, głucha na sygnały kodu.
— Zbliż się do niej i wejdź na orbitę kołową wzdłuż równikowego pasa radiacji — powiedział siadając przed ekranem. — Przyjrzyjmy się jej z bliska.
Utril stanął przy sterach. Błękitna Planeta zaczęła szybko olbrzymieć, wypełniać ekran. Jej powierzchnię otulała powłoka chmur, w nielicznych prześwitach ukazywały się skrawki kontynentów i mórz. Wlecieli w strefę nocy — tarcza planety była ciemna, z boku lśnił na niebie jej jedyny satelita, glob martwy, pełen kraterów. Nad małym ekranem zapłonął sygnał. Z obserwatorium mówił Perim.
— Widzę dwa skupiska lichego światła w górnym pasie strefy chłodu — meldował. — Kształty niektórych lądów nie odpowiadają mapom, zresztą sami zobaczycie. Włączam wam wizję z obserwatora powierzchniowego.
Patrzyli w milczeniu. Przesuwający się na ekranie, wydobyty spod chmur obraz różnił się znacznie od kształtów zachowanych w pamięci. Zniknęła część kontynentów, ich miejsce zajęły morza usiane archipelagami wysp. Z niepokojem czekali, aż ukaże się ląd i miasto, z którego kiedyś wystartował ich statek w Kosmos. Obraz przesuwał się powoli, planeta odkrywała nowe szczegóły powierzchni. Pierwszy zacisnął palce na poręczy fotela i pochylił się ku tafli ekranu. Zegary odmierzały czas.
Twarz Pierwszego zbladła — tam, gdzie powinien lśnić wielki kontynent, było tylko morze, ocean, nic poza tym…
— Widzę duże miasto w okolicy, gdzie Nubis założył Czwartą Prowincję — meldował z obserwatorium Perim. — Na północnym brzegu morza wznosi się drugie, równe mu co do wielkości. Wydają się dość prymitywne.
— Nadal nie odpowiadają — powiedział sucho Utril. — To mnie niepokoi.
Pierwszy powoli uniósł głowę i spojrzał na astronawigatora.
— Po tym, co widzieliśmy, jestem również pełen złych przeczuć. Jak z drogami na lądowiska awaryjne?
Utril obserwował tarcze zegarów. Zapalały się tam i gasły sygnały, przeskakiwały cyfry, na oscylografach drżały pęki krzywych, o zmiennych, nieregularnych ciągach. Przez ekran przetaczały się kontynenty i morza planety. Z obserwatorium Perim nadal meldował swoje spostrzeżenia. Wielka mapa dróg nie rozbłysła ani razu świetlistą linią wiodącą ku jakiemukolwiek lądowisku.
— Nie ma dróg — powiedział cicho Utril. — Wszystko rozregulowane, kompletny chaos. Pola magnetyczne i grawitacyjne błąkają się, strefy jonizacyjne są zwichrowane, warstwy radiacji wykazują wahania. Tam gdzie był kosmodrom, istnieje nadal wielka depresja pola magnetycznego, lecz pod nią jest tylko ocean.
— Więc nie otworzą nam korytarza bezgrawitacyjnego?
— Nie otworzą. Nie mogą otworzyć. Nigdzie.
Spojrzeli na siebie. To oznaczało znacznie więcej aniżeli przebijanie się przez chaos pól grawitacyjnych i magnetycznych przy prowadzeniu olbrzymiego, fotonowego statku jedynie na dyszach paliwowych, nieszkodliwych dla życia i atmosfery planety. Brak dróg oznaczał znacznie więcej.
- Предыдущая
- 78/85
- Следующая