Выбери любимый жанр

Wehikuł Wyobraźni - Boruń Krzysztof - Страница 72


Изменить размер шрифта:

72

Wyglądał teraz o wiele lepiej niż tam, na ulicy, gdy podszedł do mnie dość niespodziewanie i zagadnął. Przyznam, że przeżyłem chwilę strachu. Ulica była pusta, źle oświetlona, a on z tą nie ogoloną od paru dni gębą wyglądał na rzezimieszka lub co najmniej na włóczęgę. Sprawiał wrażenie wyciągniętego ze śmietnika i tylko z lekka otrzepanego. Gdyby nie ten jego nienaganny i kulturalny sposób wyrażania się, pewnie oddaliłbym się co prędzej, pozostawiając go na skraju chodnika — z tymi rozbieganymi oczami, błądzącymi gdzieś po rynsztoku i niskich okienkach piwnic.

Mówił szybko, urywanymi zdaniami, a oczy jego ani na chwilę nie przestawały szukać czegoś nisko, przy ziemi.

Nawet teraz, siedząc w wygodnym fotelu i pijąc herbatę, co pewien czas rzucał niespokojne spojrzenie poza krąg stojącej lampy. Jadł z apetytem, łapczywie nawet, lecz najwyraźniej starał się opanować swoje mimowolne odruchy.

— Jestem panu gorąco wdzięczny, serdecznie za wszystko dziękuję i zapewniam, że nie zamierzałem sprawić panu aż tyle kłopotu — powiedział kończąc jedzenie. — Jak pan zapewne zdołał zauważyć, w roli ulicznego obdartusa wystąpiłem przypadkowo. Całe szczęście, że w kieszeni tego starego palta znalazłem jakąś starą legitymację. Bez niej na pewno nie miałbym szansy znaleźć się tutaj, w pana mieszkaniu. Pan mi zaufał, dopomógł. Sądzę, że powinienem panu wyjaśnić parę spraw, wytłumaczyć się…

Skinąłem głową zachęcająco i poczęstowałem go papierosem, lecz podziękował i malał sobie do szklanki trochę wody sodowej. Wypił mały łyk, odstawił szklankę i opowiadał:

— Mieszkanie opuściłem w pośpiechu i nie z własnej woli. Stąd ta stara kapota, którą zdołałem chwycić z wieszaka w przedpokoju. Od czterech dni koczuję po mieście, sypiam w windach albo w ogóle nie sypiam. Nie mam ani grosza, nie znam nikogo, a władz porządkowych nie chciałbym w to wszystko wtajemniczać… Nie, nie… Tu nie chodzi o jakieś nieporozumienie rodzinne lub sąsiedzkie. Mieszkam sam, mam nawet ładny, spory domek w południowej dzielnicy, kupiłem go niedawno. Kosztował mnie cały majątek, ale musiałem… Od roku mieszkam w tym mieście, przeniosłem się tutaj, aby zakończyć pewną… pracę… Tak, pracuję nadal, chociaż jestem już na emeryturze. Przecież nikt za mnie tego nie dokończy. Myślę, że zdążę jeszcze mimo swoich siedemdziesięciu pięciu lat… Nie wyglądam na tyle, prawda? Cóż, eliksiru młodości nie wynalazłem, ale jestem biochemikiem i pomagam sobie trochę różnymi preparatami, które mi czasem przysyłają dawni znajomi z Instytutu. Mam kilku przyjaciół, ale wszyscy są dość daleko stąd i w takiej chwili trudno liczyć na ich pomoc…

Tak sobie myślę, że — na szczęście — musiało się zachować w mojej twarzy jeszcze trochę podobieństwa do tej starej fotografii w legitymacji, nieważnej już od kilkunastu lat… Mniejsza o to, pan mi uwierzył, choć nazwisko Borel też pewnie nic panu nie mówi, chyba że interesował się pan kiedykolwiek pewnymi specjalistycznymi zagadnieniami biochemii i fizjologii.

Więc, jak powiedziałem, moja banicja nie wynika z napiętych stosunków sąsiedzkich. Nie jestem także poszukiwany przez władze śledcze, może to pan sprawdzić telefonicznie.

Chociaż, w pewnym sensie, przyczyną mojej tu obecności są jednak „uciążliwi współlokatorzy”‘… Ale, aby wszystko stało się jasne i zrozumiałe dla pana, muszę chyba zacząć od tego momentu, kiedy zainteresowałem się doświadczeniami moich dwóch kolegów, którzy zresztą powtarzali eksperyment — nie pamiętam już czyj — opisany w „Biochemistry Journal” i dotyczący możliwości biochemicznego przejęcia informacji… Ale może najpierw powiem, na czym polegał ów eksperyment. Otóż posłużono się w nim egzemplarzami gatunku wypławek biały, należącego do typu płazińców. Robaki te mają bardzo prosty układ nerwowy, interesujący jednakże z tego względu, że daje się w nim zauważyć pewien splot stanowiący zaczątek centralizacji. Moi koledzy poddali kilka wypławków elementarnej „tresurze”‘, polegającej na wyrobieniu u nich kilku odruchów warunkowych na bodźce fizyczne. Resztę robaków w akwarium pozostawiono w stanie „nie oświeconym”. Następnie „uczone” robaki posiekano i nakarmiono nimi pozostałe. Po pewnym czasie można było stwierdzić, że spora część wypławków przejawia prawidłowe reakcje na bodźce, którymi „tresowano” ich zjedzonych towarzyszy. Wobec tak dobrych efektów koledzy próbowali eksperyment ulepszyć. Ze względu na ograniczone możliwości konsumpcyjne pojedynczego wypławka — w następnym etapie próbowano karmić je tylko wypreparowanymi „móżdżkami”. Żartowałem wówczas z tych doświadczeń. Powiedziałem kiedyś na seminarium, że oto otwiera się nowy etap w życiu sfer naukowych: dotychczas mieliśmy do czynienia jedynie z „podgryzaniem” wyżej stojących w instytutowej hierarchii przez młodszych kolegów. Teraz zaś będzie się ich pożerać, z podwójną korzyścią dla własnej kariery naukowej.

Po zmianie metodyki, wyniki eksperymentu pogorszyły się jednak, a moi koledzy zniechęcili się i zabrali do innych tematów badań… Ja natomiast rozpocząłem to, czego w tej chwili nie mogę doprowadzić do końca przez tę głupią historię sprzed czterech dni…

Pomyślałem sobie wtedy, po tych doświadczeniach z wypławkami, że popularne powiedzonka: „tyle wie, co zje” albo „zjadł wszystkie rozumy”, stracą wkrótce, być może, swój sens przenośny.

Możliwość przejęcia wiedzy przez spożycie tkanki” mózgowej oznacza wszak, że owa wiedza jest czymś materialnym, być może tkwi ona po prostu w cząsteczkach specyficznych.związków, zawartych w mózgu.

Moje wnioski potwierdziły się wkrótce. Znalazłem publikację jakichś naukowców — rumuńskich czy jugosłowiańskich, nie pamiętam — którzy wykazali, że uczenie się, zapamiętywanie informacji jest równoznaczne z syntezą pewnych struktur białkowych w centralnym układzie nerwowym.

Od tego czasu zająłem się poważnie, choć nieoficjalnie, próbami wyodrębnienia tych cząsteczek z mózgów różnych organizmów zwierzęcych…………………………………………

Niech pan pomyśli, jakie oszałamiające perspektywy otworzą się przed nauką, w chwili gdy można będzie w ten sposób przekazywać ludzką wiedzę!

Genialność i tępota, zdolności i ich brak zależeć będą od czysto biochemicznych i fizjologicznych predyspozycji danego osobnika! Człowiek, któremu trudność sprawia nauczenie się, przyswojenie pewnych wiadomości, po ich bezpośrednim „wszczepieniu” w mózg — prawdopodobnie mógłby korzystać z nich bez przeszikód. Niezdolność organizmu do dokonywania syntezy informin, tych informacjonośnych struktur białkowych, zwana dotąd brakiem zdolności, imoże być zrekompensowana przez podanie gotowych preparatów, sporządzonych z materiału pobranego od osobników zdolnych! Można sobie wyobrazić na przykład honorowych informinodawców, specjalistów z różnych dziedzin wiedzy, którzy wciąż na nowo wchłaniając pewne informacje, przekształcaliby je na informiny dla innych, nie mogących syntezować ich we własnych organizmach!

Upośledzenie syntezy insuliny przez trzustkę, powodujące cukrzycę, wyrównać można przez podanie insuliny w zastrzykach, niewydolność układu krwiotwórczego można niwelować przez transfuzję krwi od osoby zdrowej… Czy nie byłoby prawdziwym dobrodziejstwem dla ludzkości podobne ratowanie zbyt mało chłonnych umysłów, szczególnie dziś, w dobie specjalizacji i przytłaczającego ogromu wiedzy, jaką musi wchłonąć pojedynczy człowiek?

A poza tym — wszak to rewolucja w metodyce nauczania! Biodydaktyka, wiedza w zastrzykach, w pigułkach nawet! Zamiast zamęczać dzieci ślęczeniem po kilka godzin dziennie w szkole i tyleż w domu, można by im po prostu dawać cukierki nadziewane informinami i zwrócić większą uwagę na rozwój fizyczny i zdrowie, tak ważne w czasach dewastacji naturalnego środowiska biologicznego! Czy teraz rozumie pan, jak doniosłe znaczenie………………………

…Pomyślałem wtedy, że można to odnieść do różnych gatunków, nawet odległych ewolucyjnie.

Jeśli bowiem na przykład królik nie osiąga nigdy zdolności przyjmowania informacji takich, jakie przyswaja sobie pies, znaczy to po prostu, że nie może syntetyzować pewnych typów informin. Co jednak nie oznacza, że gdyby mu podać je w formie gotowej, nie mógłby z nich korzystać. Zaręczam słowem honoru — mój królik szczekał na widok kota! To był dla mnie dowód, że……………………………………………………………………………………………

72
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Boruń Krzysztof - Wehikuł Wyobraźni Wehikuł Wyobraźni
Мир литературы

Жанры

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело